Życie kawalera zmienia wymienionego w niezawodnie funkcjonującą maszynę rozwiązującą wszystkie problemy po najmniejszej linii oporu. Niedawno musiałem stawić czoła takiemu oto problemowi logistycznemu. Zostałem zaproszony na wielką imprezę z rodzimymi posiłkami (ja przygotowałem dumę Polski – zapiekanki). Powoli się ubierając zorientowałem się, że jedyne czyste i suche skarpetki są jakby nie do pary – jedna ewidentnie szara, druga jeszcze bardziej ewidentnie czarna – machnąłem jednak na to ręką, wiedząc, że pod dżinsami i tak nic nie widać. Zapomniałem jednak, że dzień wcześniej byłem w pralni... Krótki przegląd pantalonów wykazał: dżinsy no.1 – mokre; dżinsy no.2 – jeszcze bardziej mokre; dżinsowe szorty – mokre. W tejże kłopotliwej sytuacji zostałem skazany na piękne krótkie spodenki przed kolanko. Zbytnio tym się z początku nie przejąłem do momentu gdy uświadomiłem sobie, że tak prezentujące się moje łydki od razu wyjawią całemu światu moje średnio sparowano skarpetki (a jak wiemy od tego tylko gorsze jest połączenie sandałów i skarpetek). Koniec końców na proszony obiad poszedłem w szortach i sandałach (bez skarpetek). Ze wszystkiego jak widać można wyjść z twarzą. A na szczęście nie istnieje coś takiego jak starokawalerstwo, więc może zdołam się nauczyć jeszcze wielu rzeczy.
Kolejną fascynującą przygodą z moich ostatnich dni była wyprawa w Kraj Basków. Terrorystów (lub myśliwych, przynajmniej dwóch panów ze strzelbami) widziałem, piękne góry widziałem a nawet na jedną przewspaniałą górę - La Rhune – wszedłem, jak prawdziwy turysta pamiątki kupiłem. Kraj Basków okazał się na razie najpiękniejszym miejscem we Francji jaki dało mi się zobaczyć – niestety nie zbadałem go zbyt dokładnie, gdyż autokarowy charakter wycieczki oraz ograniczony czas to uniemożliwił. Pierwsze wrażenie moje było takie, że jest tam prawie tak jak w Dingle (Irlandia) – zadupiaście, buntowniczo i niepowtarzalnie barwnie. Cudo. Zamieszczam, kilka zdjęć byście mogli się sami przekonać. Niestety na żadnym nie uwieczniłem miejscowej plagi – latających mrówek, które znów chciały mnie zjeść, tym razem na szczycie góry!
Pan akordeonista grał nic inneg jak Akordeoniste Edith Piaf. St. Jean de Luz
Piesek uchwycony w jakże psiej pozie uszlachetniającej sławne baskijskie papryczki.
Jakiś znajomy ten symbol...
Nie tylko w Peru lądują kosmici.
W drodze powrotnej z La Rhune. Na zdjęciu Lieve w kolejce.
19032017
7 lat temu