poniedziałek, 28 września 2009

Pays-Basque

Życie kawalera zmienia wymienionego w niezawodnie funkcjonującą maszynę rozwiązującą wszystkie problemy po najmniejszej linii oporu. Niedawno musiałem stawić czoła takiemu oto problemowi logistycznemu. Zostałem zaproszony na wielką imprezę z rodzimymi posiłkami (ja przygotowałem dumę Polski – zapiekanki). Powoli się ubierając zorientowałem się, że jedyne czyste i suche skarpetki są jakby nie do pary – jedna ewidentnie szara, druga jeszcze bardziej ewidentnie czarna – machnąłem jednak na to ręką, wiedząc, że pod dżinsami i tak nic nie widać. Zapomniałem jednak, że dzień wcześniej byłem w pralni... Krótki przegląd pantalonów wykazał: dżinsy no.1 – mokre; dżinsy no.2 – jeszcze bardziej mokre; dżinsowe szorty – mokre. W tejże kłopotliwej sytuacji zostałem skazany na piękne krótkie spodenki przed kolanko. Zbytnio tym się z początku nie przejąłem do momentu gdy uświadomiłem sobie, że tak prezentujące się moje łydki od razu wyjawią całemu światu moje średnio sparowano skarpetki (a jak wiemy od tego tylko gorsze jest połączenie sandałów i skarpetek). Koniec końców na proszony obiad poszedłem w szortach i sandałach (bez skarpetek). Ze wszystkiego jak widać można wyjść z twarzą. A na szczęście nie istnieje coś takiego jak starokawalerstwo, więc może zdołam się nauczyć jeszcze wielu rzeczy.

Kolejną fascynującą przygodą z moich ostatnich dni była wyprawa w Kraj Basków. Terrorystów (lub myśliwych, przynajmniej dwóch panów ze strzelbami) widziałem, piękne góry widziałem a nawet na jedną przewspaniałą górę - La Rhune – wszedłem, jak prawdziwy turysta pamiątki kupiłem. Kraj Basków okazał się na razie najpiękniejszym miejscem we Francji jaki dało mi się zobaczyć – niestety nie zbadałem go zbyt dokładnie, gdyż autokarowy charakter wycieczki oraz ograniczony czas to uniemożliwił. Pierwsze wrażenie moje było takie, że jest tam prawie tak jak w Dingle (Irlandia) – zadupiaście, buntowniczo i niepowtarzalnie barwnie. Cudo. Zamieszczam, kilka zdjęć byście mogli się sami przekonać. Niestety na żadnym nie uwieczniłem miejscowej plagi – latających mrówek, które znów chciały mnie zjeść, tym razem na szczycie góry!

Pan akordeonista grał nic inneg jak Akordeoniste Edith Piaf. St. Jean de Luz


Piesek uchwycony w jakże psiej pozie uszlachetniającej sławne baskijskie papryczki.


Jakiś znajomy ten symbol...



Nie tylko w Peru lądują kosmici.


W drodze powrotnej z La Rhune. Na zdjęciu Lieve w kolejce.

środa, 23 września 2009

Inwazja mrówek

Tym razem nie opiszę jakie to piękne miejsce zwiedziłem w odległym Bordeaux, ani nie pochwalę się zdjęciem z kolejną piękną koleżanką. Nawet nie zaszpanuje anegdotką imprezową... gdyż przeżyłem inwazję krwiożerczych mrówek. Ba, nadal przeżywam. Póki co...

Ale od początku. Udałem się bowiem z niezwykle ważną misją, oddelegowany przez moje poczucie dobrego smaku (resztkowe) i pewną dozę pedantyzmu wpojoną mi przez moją Kochaną Mamę, do jakże nam, Słowianom, nieznanego miejsca - pralni publicznej. Gdybym tylko zdjął słuchawki z uszu to słyszałbym wyraźniej szum pralek, a tak to widzę jedynie kątem oka jak hipnotycznie się obracają i niechybnie bym wpadł w jakiś stan ćwierćświadomości, gdyby nie te cholerne mrówki! Gryzą mnie całego, w każdy odkryty skrawek skóry. A że, skurczybyki, mają skrzydła to cwane dostają się tam gdzie zazwyczaj mrówką niezwykle daleko, ot choćby w łopatkę mnie właśnie dziabnęła. Gryzą i co rusz atakują nową, wzmożoną falą. Po krótkim rozejrzeniu się po innych użytkownikach la laverie doszedłem do jakże trafnego wniosku, że właśnie uczę się kolejnej lekcji z cyklu - podróże kształcą - tylko ja, ze wszystkich obecnych, mam na sobiem krótkie spodnie i t-shirt! Ha! Inni wiedzą, że pralnia, proszek i płyn zmiękczający są naturalną niszą pomarańczowych uskrzydlonych, zapewnie krwiożerczych, mrówek. Cóż, z pralni wrócę trochę bardziej pogryziony, ale za to z czystymi ubraniami, zaspokojeniem próżności poprzez upload fotek na facebooka, no i nową płytą Archive na moim dysku. Można było to okupić kilkoma ugrynieniami...

Aby jednak czymś zaszpanować, no bo jak inaczej, wgrywam Wam fotosesję z robienia prawdziwej pizzy przez prawdziwych Włochów (no dobra, jeden jest Półbelgiem). Wszyscy z niecierpliwością wyczekują wieczora racuchowego w wykonaniu mnie i W.



wtorek, 22 września 2009

Perspektywa zmian

Zaczynam zapuszczać korzenie. Powoli wrastam w to miasto, w tą jego dziwną i wciąż przeze mnie nie zbadaną tkankę. Jednak, odkąd już posiadam rower i przemieszczanie się stało się dla mnie dziecinną igraszką. Dosłownie, bo takie choćby łamanie przepisów sprawia mi niewysłowioną radość Jak Francja z Tomkiem, tak Tomek z Francją. Zobaczymy kto wygra. Ale kto ustawia tak światła, że wszyscy przez minutę mają czerwone? A te francuskie barany stoją potulnie. Cóż, przywędrowała z Polski czarna owca.

Poprawę ogólnych nastrojów spowodował także fakt, że moje bytowanie w residence traditionelle zbliża się wielkimi krokami ku końcowi i zamieszkam w połowie października w przytulnym domku z ogrodem z dwiema Niemkami-Blondynkami, myszką i potworem w piwnicy. Ciekawe kogo z nich polubię najbardziej... pewnie wspomnianą myszkę, z racji dawnej miłości do mojej ś.p. Myszoskoczki.

Jak napisałem na początku – zapuszczam korzenie, czyli zaczynam się zadomawiać. Dotarła do mnie myśl, że wszystkie stresy tylko zwiększą moje imponujące zakola, więc włączyłem południowy bieg i tak na wolnych obrotach sobie spokojnie żyję. Jeszcze moje koleżanka z Polski przypomina mi, że niby to za wcześnie by przyjmować standardy włoskie i hiszpańskie (gdyż to z nimi spędzamy większość czasu) i nie pozwala mi się więc spóźniać, ale do czasu! Czuję że tu moje południowe pochodzenie wreszcie się ujawni (ach te błękitne oczy!) i wszystko będzie się działo powoli.

Powoli zbliża się też dzień rozpoczęcia przeze mnie jakieś aktywności sportowej. Nie wiem tylko co dokładnie warto by tu robić. Co byście mi doradzili – biorę pod uwagę surfing po oceanie, w obcisłym pięknie dopasowanym kostiumie podkreślającym moje cudowne łydki, siłownie, gdzie poznam mnóstwo uroczych kolegów z całego świata i zdobędę przyjaciół do grobowej deski, czy wspinaczkę czyli to co kocham i jako-tako umiem. A może wezmę wszystko naraz? No bo czemu nie? W końcu jestem Erazmusem. Zawsze powiem ordynatorowi, że ja mieć kurs francuski język i niestety nie mogę przyjść. A naprawdę będę łapał falę obok jakieś zgrabnej Niemki. Widzicie jak spaczone już mam myślenie? Nie poznacie mnie jak wrócę.

Pocztówki od kolegi Tomka z Francji zamieszczam poniżej. Wszystkie pocztówki przedstawiają to zimne miasto Bordeaux, ten piaskowiec, na który tak narzekam. Sami oceńcie. Chociaż nawet piaskowiec wygląda cieplej jak się zestawi na jednym zdjęciu z włoskim temperamentem.




niedziela, 13 września 2009

Wyprawa

Dziś był, jako się rzekło, wielki dzień! Podczas sobotniej wyprawy nad Ocean ustaliliśmy wspólnie, że to czas najwyższy zrobić porządne zakupy. Po zebraniu z rana polsko-włoskiej ekipy udaliśmy się następnie po zakup najważniejszego przyrządu życia codziennego jakim jest ROWER. Co tydzień bowiem odbywa się tu, na placu otaczającym wielki kościół St. Michel, targ staroci na którym można zapewne kupić absolutnie wszystko. Oprócz ubrań, książek i innych oczywistych drobiazgów natrafiłem na takie skarby jak: zestaw szpad szermierczych, kilka fliperów, kozła gimnastycznego, sieci rybackie i tysiące innych nikomu chyba tak naprawdę niepotrzebnych rzeczy. No ale cóż, biznes się kręci póki jest popyt. Po długim poszukiwaniu udało mi się dopiąć swego przewodniego celu i zakupiłem piękny rower za 45 eur, chociaż przyznać należy, że negocjacje szły jak po grudzie. Mimo, że moje zdolności w dziedzinie obniżania cenny pierwotnej w tym roku znacznie się zwiększyły, lecz mimo tego Pana Od Rowerów musiałem rozpracowywać niemal pół godziny. Ale ostatecznie się udało! Rower zakupiony, teraz droga do szpitala będzie znacznie przyjemniejsza, no i rzecz niebagatelna - szybsza. Koniec z czekaniem na leniwe autobusy, lub pokonywania trasy na piechotę, bo miesięczny został w innych spodniach. Koniec! Nastała era roweru! Antivol też zakupiony więc niestraszni mi żadni amatorzy cudzej własności.

Poniżej zamieszczam krótką fotorelację z wyprawy na targ.

Miejsce zbiórki, plac Victoire, świadek naszych imprez i jedno z centralnych miejsc w Bordeaux. Tenże plac, z żółwią (???) rodziną na środku zapewne pojawi się jeszcze nie jednokrotnie jako bohater moich opowieści.


Giorgia pierwsza kupiła rower.


No i Tomek i jego rower!


A tu Thomas i jego... koszyk :) i stylowa kamizelka (spodnie, kamizelka, marynarka 12 eur). Wszystko do nabycia na targu w Bordeaux.


A juutro zaczyna się trzeci tydzień pobytu w tym dziwnym mieście. Oby pomyślny.

czwartek, 10 września 2009

Le vignoble


Kilka słów o tym gdzie mieszkam, bo do tej pory tak ogólnie - Bordeaux i Bordeaux... Oczywiście mieszkam na przedmieściach, a że Bordeaux to tak naprawdę mieścina niewielka, to już te 20 minut tramwajem od centrum staje się niemal wiochą. Wszędzie tylko akademiki - z czego mój jest cudownym rodzynkiem, ba zabytkiem, wśród innych odnowionych kolegów. A osadzona moja Village jest wśród... winorośli. Droga do szpitala w dużej części przebiega wzdłuż tychże winnic i spoglądam na coraz bardziej dojrzałe owoce, z których już zaraz-zaraz zacznie się produkcja tego trunku, który tu jest tak niemoralnie tani. Przeciętne wino "studenckie" - 2,5 Eur, jeśli uwzględnimi ekstrema, to można się bawić tu za całkiem tanie pieniądze. W przeciwieństwie do barów, gdzie browar stoi ponad 6 eur!!! C'est scandaleux!

Miasto zdobyło moje serce jedną jakże piękną cechą - niemal każdy tu przemieszcza się rowerem. Pod szpitalem stoją SETKI rowerów, wszędzie są stojaki, na ulicach ściezki są tak powytaczane, że kierowcy samochodów muszą się czuć prześladowani :) To jest mój główny cel na niedziele - zakupić sobie vélo! Już mi Pan Grzesiek (lat 40-60, żebrak, alkoholik) pod bazarem proponował, jako rodakowi, że wieczorem za 4 eur mi znajdzie jakiś... no ale może załatwię to w inny sposób.

wtorek, 8 września 2009

Trochę po grudzie



Zaczęło się!
Ciężki tydzień początku nauki w Bordeaux rozpoczęty jak stara macedońska nauka każe - na plaży! W niedziele brać erazmusowa różnymi środkami transportu udała się nad ocean, który swoimi monstrualnymi [w porównaniu z Bałtykiem] falami powitał to zagubione towarzystwo. Zagubione tym bardziej, że póki co wszyscy mamy problemy z komunikacją, gdyż twardo unikając tego barbarzyńskiego języka jakim jest angielski, udajemy, że potrafimi się wysłowić po francusku. No dobra, są tacy co mówią bardzo ładnie - ale to nie zmienia postaci rzeczy, że i oni mają problemy na lini człowiek-człowiek, gdyż nie mogą się dogadać z nami - coś tam dukającymi. Ale powoli nasze tematy wychodzą spoza kręgu "skąd pochodzisz" i "jakie zajęcia bedziesz robić w przyszłym tygodniu", by ewoluować w spólne żarty - czyli idzie dobrze :)

Tak, tak staż się zaczął i jest straszny. Głównie ze względu na Francuzów, którzy mają mnie za dziesiąte koło u wozu i w niczym nie chcą pomóc biednej sierocie z Polski. Nawet nie zwalniają swego słowotoku jak mówią do mnie, tylko trajkoczą a ja oui, oui i kiwam głową. Ale cóż, dziś nawet przeżyłem odpytkę u profesora, więc da się i to przeżyć.

Krótko reasumując - póki co jest pod górkę i to chyba jedną z tych niższych. Zobaczymy co nam, znaczy mi, przyszłość przyniesie. W weekend dwudniowy wypad na plaże, więc może się dziać dużo...

piątek, 4 września 2009

Qu'est-ce que c'est?


Qu'est-ce qu'est ce, mes chers?

Kto pierwszy zgadnie wygrywa Bordeaux appellation contrôlée.


Podpowiem, że dostałem to coś podczas pierwszego spotkania w tym pradawnym grodzie galów z moimi profesorami i wszystkimi osobami odpowiedzialnym za niełatwy los studenta w tym świecie gdzie wszystko jest tak jakby "na opak". Uwierzcie - nasza twarda słowiańska logika jest nieraz wystawiona na nielada wyjątki i skróty myślowe. Wszystko jest trochę inaczej...

W środę, to jest 3 wrz. odbyło się spotkanie powitalne, na którym powiedzieli nam, że... zajęcia zaczęły się kilka dni temu. Rzecz jasna nikt nie został o tym poinformowany drogą mailową, bo... w sierpniu było congé (urlop)! Na grom teutona!

No i cóż jest na obrazku? Ktoś wie?Zostawiam Was moi drodzy z tą małą devinette a sam się przygotowywuję do ciężkiej erazmusowej nocy.