Kilka słów o tym gdzie mieszkam, bo do tej pory tak ogólnie - Bordeaux i Bordeaux... Oczywiście mieszkam na przedmieściach, a że Bordeaux to tak naprawdę mieścina niewielka, to już te 20 minut tramwajem od centrum staje się niemal wiochą. Wszędzie tylko akademiki - z czego mój jest cudownym rodzynkiem, ba zabytkiem, wśród innych odnowionych kolegów. A osadzona moja Village jest wśród... winorośli. Droga do szpitala w dużej części przebiega wzdłuż tychże winnic i spoglądam na coraz bardziej dojrzałe owoce, z których już zaraz-zaraz zacznie się produkcja tego trunku, który tu jest tak niemoralnie tani. Przeciętne wino "studenckie" - 2,5 Eur, jeśli uwzględnimi ekstrema, to można się bawić tu za całkiem tanie pieniądze. W przeciwieństwie do barów, gdzie browar stoi ponad 6 eur!!! C'est scandaleux!
Miasto zdobyło moje serce jedną jakże piękną cechą - niemal każdy tu przemieszcza się rowerem. Pod szpitalem stoją SETKI rowerów, wszędzie są stojaki, na ulicach ściezki są tak powytaczane, że kierowcy samochodów muszą się czuć prześladowani :) To jest mój główny cel na niedziele - zakupić sobie vélo! Już mi Pan Grzesiek (lat 40-60, żebrak, alkoholik) pod bazarem proponował, jako rodakowi, że wieczorem za 4 eur mi znajdzie jakiś... no ale może załatwię to w inny sposób.
koniecznie kontynuuj temat pana Grześka bo czuję że będzie moim ulubionym bohaterem
OdpowiedzUsuńJa bym tam brała rower od rodaka, trzeba wspierać rodzimy biznes i przedsiębiorczość :)
OdpowiedzUsuńJutro wyprawa po rower!
OdpowiedzUsuńPologne! Pologne! Teraz to pewnie Ci żyć nie dadzą za ten mecz ;)
OdpowiedzUsuńPozdro
W.
ps. napisz jak tam trasy rowerowe