piątek, 2 października 2009

Każdy ma swoje Camino.

„Proszę Pana, ale czerwone światło obowiązuje wszystkich”. Tak zaczęło się moje pierwsze spotkanie z francuskim stróżem prawa. Obeszło się bez większych problemów, czyli do zapalenia się zielonego i „Allez-y”. Na tym skrzyżowaniu, z racji pobliskiej szkoły codziennie stoi jakiś gliniarz, dwóch już mnie przepuściło, ale ten chyba miał dość swojej bezdennie nudnej pracy, czyli stania na opuszczonym skrzyżowaniu i prezentowania, że prawo i tu sięga. No cóż, zapamiętam go sobie.

Druga rowerowa przygoda dnia dzisiejszego była dużo przyjemniejsza. Po ciężkim (relatywnie) dniu na oddziale, padłem jak martwy w moim łóżku, po zjedzeniu uprzednio lichego obiadu – albowiem wczoraj zakupiłem dwa piwa (3 eur za małe piwo), co się kalkuluje, że jestem dwa obiady w plecy – udałem się na pierwszą rowerową wycieczkę poza znane mi tereny Bordeaux – na południe! Jako, że pora była już dość późna, to wiele nie ujechałem, co jednak i tak pozwoliło mi par hazard zrobić część starożytnej drogi do Santiago de Compostela. Okazało się bowiem, że po drodze odkryłem strapionego pielgrzyma, który sobie odpoczywał pod hotelem-kościołem dla pielgrzymów z XIII wieku. W takim razie też na chwilę sobie przystanąłem, pokiwałem głową, obfotografowałem, przypomniałem sobie o koleżankach, które w tym roku pielgrzymowały w to samo miejsce, no i pojechałem dalej.
W każdym razie już wiem w jakim kierunku odnajdywać to co zagubione.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz