sobota, 10 października 2009

Vive la kiełbasa!

Jedynym sposobem na wytłumaczenie się z mojej ostatniej nikłej aktywności blogowej, jest zrzucenie całej winy na wielce irytującą mnie firmę Wifirst, w której to zamówiłem usługę "unlimited web acces", co oznacza, że chęć skorzystania z internetu niesie za sobą konieczność udania się do biblioteki i surfowanie na naszym uczelnianym Wifi. Kto mówił, że router musi działać?
No dobra, poza tym jeszcze bardzo dużo spałem...

A poza tym w moim życiu działo się całkiem dużo, ale albo o tym nie powinienem pisać, bo dotyczy szpitala, albo nie wydaje mi się emocjonujące dla Was, moi drodzy czytelnicy. Dość powiedzieć, że wstrząsnęło mną następujące odkrycie - w miejscowych sklepach nie ma kiełbasy! Pas du tout! Ani pętka! A wszystko zaczęło się od tego, że zostałem zaproszony na grilla a każdy wie, co w Polsce się je na tego typu imprezach. Podwawelską, śląską, ewentualnie podlaską dla wytrawnych graczy, lub grillową - dla tych w prawdziwej potrzebie. No cóż, obszedłem całego [C-A-Ł-E-G-O] Carrefoura i to co znalazłem było czymś przypominającym frankfurterki, ale po pierwsze było surowe(!!!) a po drugie zafoliowane i nie wzbudzało mego zaufania. Poza tym było tego czegoś śmiesznie mało, razem z odmianą pikantną. Zrozpaczony, udałem się do innej zbiorowości chłodni i odkryłem coś co tak jakby było białą kiełbasą (nawet tak się nazywało) i kaszankę. Wszystko przezornie zafoliowane. No cóż, pełen nadziei, że może ta biała kiełbasa podtrzyma honor francuskiego przemysłu mięsnego - kupiłem ją. Rzecz jasna moja biała kiełbasa była surowa i w smaku przypominała pasztetową jakby ją na grilla położyć. Ale porównuje tylko z braku bardziej adekwatnego porównania. To coś nie miało po prostu smaku.
I tyle nam z tego całego Zachodu, nic dobrego, mówię wam.


Oprócz tego odkrywamy życie kulturalne Francji, czyli zaliczyłem pierwsze wyjście do kina a następnego dnia koncert. Film koreański a koncert portugalski, więc niestety mało frankofońsko.

A w piątek na krótko wracam do Polski, by podjąć się kolejnej roli w moim życiu - stanę się ojcem chrzestnym. Niestety powrót będzie chwilowy, bo w poniedziałek wracam na oddział w Bordeaux. Przy okazji przywiozę zapas: kiełbasy, pasztetu, sera białego, sera żółtego, wódki i innych rzeczy pierwszej potrzeby, których niestety we Francji brakuje. Rozważam kapustę kiszoną, ale może być z nią mały problem w samolocie.

W międzyczasie przeprowadziłem się a jak to przebiegało dowiemy się już w kolejnym odcinku. O ile tylko przeżyję dzisiejszy obiad, na który szykują się krewetki.

A poniżej mały zapis koncertu The Lion of Bordeaux & Don Argentino. Było wspaniale!

1 komentarz:

  1. Oj to trzeba ci życzyć powodzenia, bo nowa rola w którą chcesz wejść nie jest ani łatwa ani bezpieczna. Czytałam o tym książkę. Musisz na pewno mieć prążkowany garnitur i kapelusz. A! no i oddaną włoską żonę!

    OdpowiedzUsuń