środa, 14 października 2009

W moim białym domku

Wbrew różnym krążącym pogłoskom donoszę, że nadal żyję, mam się dobrze a krewetki okazały się świeże, smaczne oraz co ciekawe - usmażone na whisky.

Jako wyraz solidarności ze wszystkimi rodakami, których śnieg teraz przysypuje, pragnę wyznać, że siedzę teraz zakapturzony i muszę z ręką na sercu przyznać, że Bordeaux to jednak nie Casablanca i czasami bywa i tu chłodno. Jutro w ciągu dnia ma być tylko 18-20 stopni, co oznacza, że chyba będę musiał znowu założyć moją skórę. Jak nie patrzeć - zaczyna się jesień. A mój wyraz solidarności przybiera na sile, gdy wyjeżdżając do szpitala o nieludzko wczesnej godzinie, kiedy to jeszcze noc króluje a temperatura sięga zera (mamy tu małe wahania), marzę sobie o moich rękawiczkach bezmyślnie zostawionych w Polsce. W weekend koniecznie będę musiał je ze sobą przywieźć do Francji. Tak jak również czapkę, szalik i jeszcze kilka niezbędnych drobiazgów. Pogoda we Francji bowiem nie rozpieszcza, na dowód czego przesyłam zdjęcie poniżej. Nie uwierzycie: by jeść lody musimy już zakładać szaliki! (Ci co je mają...)



W ramach opisu: zdjęcie wykonane w naszym miniogródku, będącym raczej "studnią" między wyższymi od nas kamienicami. Na głównym planie lody czekoladowe i waniliowe z bitą śmietaną, rum z Martiniki, kakao a wszystko to osaczone przez 3 wygłodniałe Niemki (od lewej: Carmen, Sarah i Ela), które postanowiły zerwać się z zajęć by oddać się rozkoszy konsumpcji dwóch opakowań lodów! Ale jak wiadomo - na mnie można zawsze liczyć i na całe szczęście nakryłem je na tym procederze! Inaczej jeszcze zjadły by wszystko beze mnie. Phi! Na bekgrandzie możemy dojrzeć naszą szykowną komórkę skrywającą w swych wnętrzach bardzo ciekawe pozostałości po poprzednich erazmusach w postaci 2 śpiworów, suszarki do włosów, ekspresu do kawy, naczyń itd., itp.

Mój domek ma ciekawy układ. Mamy łącznie 7 pomieszczeń (+ ogród + komórka + piwnica w której jeszcze nie byłem), z czego dwa z antresolami, więc miejsce to aż samo się prosi o urządzanie imprez. Z tego co pamiętam było ich tu już chyba 5 z moim udziałem i zapewne podtrzymamy tą tendencję. Póki co jednak wszyscy już trochę jesteśmy znudzeni studiami oraz ciągłymi wyjściami wieczorami, więc co poniektórzy siedzą właśnie z kapturem na głowie i piszą bloga. Takie życie - ma się już swoją kanapę, stolik na który można zarzucić zmęczone nogi i ta siła ciągnąca na zewnątrz tak jakby osłabła. Z drugiej strony, jakoś (staro)kawalerstwo mi już mniej straszne. Chodzę na salsę, więc część konkurencji zostawiłem na poprzednim levelu.

Ach, mówiłem przecież o ciekawym układzie naszego domku. A to mianowicie dlatego:



Kiedy wyglądam przez okno widzę... Sarę, która się uczy. No cóż, ktoś kiedyś pomyślał by stworzyć jadalnię kosztem ogrodu zostawiając przy tym okno i dzięki temu ja, jak mnie ogarnie wszechpotężny leń, widzę pracowitą Niemkę pochyloną nad prawem europejskim i chcąc-niechcąc sięgam po wytyczne dotyczące hemofiltracji i jadę...

Jak mówiłem w piątek na moment wpadam do Polski, więc w następnym odcinku zdam wam relacje z tego dalekiego kraju, pokrytego pokrywą lodową, gdzie być może spotkam białe niedźwiedzie!

1 komentarz: