sobota, 12 grudnia 2009

Spacery

Specerując po mieście codziennie znajduję drobniaki. Kilka centów. W Polsce byłoby mnie stać już na pół Faktu. Muszę bowiem patrzeć pod nogi dokładnie, gdyż wszędzie czają się tu pułapki, zostawiane przez milusińskich mieszkańców tego miasta. W sumie ten Fakt przydałby się by zapakować te wszystkie fizjologiczne produkty przemiany materii. Cóż, życie w mieście bez ŻADNYCH skwerków jest bolesne i śmierdzące. A Francuzi to, co muszę z obrzydzeniem przyznać, najwięksi brudasi jakich znam.

A spieszono mnie, gdyż mój rower złapał gumę. Oczywiście w środku drogi do odległego szpitala i w środku niemałej ulewy. Jak widać opuściło mnie moje legendarne szczęście.

Chcąc wyleczyć mojego wiernego rumaka udałem się do pobliskiego uzdrowiciela.

"A znajdziesz go w garażu z kołem zawieszonym nad drzwiami". Z taką wskazówką włóczyłem się po szarzejącej w zapadającym zmierzchu dzielnicy St.Michel. Prowadząc mojego kulawego rumaka, skręcając to w lewo, to w prawo prowadząc merytoryczne przeczesywanie terenu, już lekko zrezygnowany (zawsze w takich opowieściach bohater jest już zrezygnowany) znalazłem bardzo skromne drzwi, z jeszcze skromniejszym kołem nad nimi, a w środku znalazłem znachora. Siedział na zydelku po środku swego cmę(n)tarzyska rowerów, w bardzo słabym światełku 4oW lampki. Obowiązkowe okulary na końcu nosa.
- A ja już dziś nie pracuje - rzekł do mnie Znachor
- A czy mogą zostawić rower do jutra? - zapytałem, pamiętając, że tak to się załatwia w Ojcyźnie
- Ale jutro też nie pracuję.
- ?
- Przez kilka dni nie pracuję.
- A we wtorek?
Jak widać bardzo nie chciał ode mnie mojego roweru, albo nie zrozumiałem tej gry. Może czekał aż dam mu ususzone skrzydło nietoperza i mysi embrion. Koniec końców jutro ma pracować jego córka. Ale nie wie o której. I czy na pewno będzie pracować.


Poza tym moja kariera kucharza uległa małemu zachwianiu po tragicznym losie jaki spotkał zakalec zebry. Ale to jest opowieść mogąca być emitowana tylko po 23:00.