piątek, 15 stycznia 2010

W terenie




Była sobota. I znowu to samo. Człowiek już myśli, że może na chwilę się rozluźnić, wdziać kapcie i usiąść w fotelu z lekturą, gdy po raz kolejny przybywają ONI. Szlag by ich.
Nic. Służba nie drużba. Po odczytaniu krótkiej wiadomości na moim służbowym migającym wesoło światełkami pejdżerze (ONI;N 44° 52.470 W 000° 32.740), kapcie byłem odłożyłem, kawę byłem odstawiłem do lodówki (do zbadania w jakim to celu trzeba by przeprowadzić późniejsze analizy), z przejęcia zacząłem mówić dziwnym czasem zaprzeszłym i wyjechałem.
Na punkcie zborczym zdwójkowałem się z Agent Luisą i pomknęliśmy pod wskazane namiary. ONI tymczasem już tam byli. W znaczeniu aktualnie gospodarzy nie było w domu, widocznie wyskoczyli na zakupy, zostawiając samopas całe gospodarstwo. A czego tam nie było. Jakie cuda moje oczy nie widziały!
Elektromagnetyczne fotele oscylujące, ferromagnetyczne konsole sterujące, nawet termoindukcyjne sadzonki olch zwykłych, niemówiąc już o hermetycznej sławojce próżniowej. Zrobiwszy więc inwentarz stanu zastanego, po dokładnym obfotografowaniu Strefy, przystąpiliśmy do trudniejszej części naszej misji, czyli zdobycia informacji co do celu naszych przybyszy. Bo rzadko jest to zakup korniszonów - owszem i to się zdarza - no ale co za korniszony robią Francuzi. No proszę was...



Olcha indukjcyjna:




Hermetyczna sławojka!


Węsząc w poszukiwaniu chociaż najmniejszego śladu, coś nagle zagruchotało, zasapało i zaharczało. Za winklem, niecałe 50 metrów od nas. Tak! Mamy ich! Rozpoczęliśmy powolne skradanie się do wciąż grzechoczącego czegoś, gdy naszym oczom ukazał się wielki Claustroferronocoss. Największy jaki w życiu widziałem. No cóż, taki, z braku jakichkolwiek obwodów analitycznych niewiele nam wyjawi co do intencji naszych gości, ale... podobno w odległym układzie Kasjopeji, ten kto da radę ujechać nieznaną bestię za pierwszym razem uchodzi za wielkiego bohatera. I staje się on z miejsca samcem alfa. Cóż, podróż do Kasjopeji mi na szczęscie nie grozi, no ale... frajda z takiego rodea murowana.

Oto Claustroferronocoss, całe szczęście, że jednak był uwiązany:



Cóż, gospodarze jak nie przyszli, tak się nie zjawili. Potupawszy na siarczystym mrozie spisaliśmy protokół (Dnia tego i owego... Żelaziaki z Kasjopeji... nielegalna hodowla olch indukcyjnych...), z sugestią by zastosować procedurę 13. ( w przypadku tych głupich Francuzów naprawdę ona działa, zaskakująco łatwo im wmówić, że to sztuka nowoczesna. Patrz: Paryż) dołączyliśmy zdjęcia, po czym się rozeszliśmy. Na naleśniki z karmelem.


Jeśli myślicie, że tego wieczora dane mi było przyćmić fajeczkę w fotelu, to się, niestety, grubo mylicie. Kolejna misja tego eveningu wymagała bowiem ode mnie przybrania postaci Freddiego Mercury. Ale to już całkiem inna historia... Dla zachęty zostawiam zajawkę.

czwartek, 7 stycznia 2010

Neż

Chciałbym poinformować, że w pełni zdaję sobie sprawę, że mój pamiętnik zaczyna powoli przypominać reportaż z jakiegoś biednego regionu ogarniętego klęską żywiołową. Jak nie krwiożercze myszy, to strajki, jak nie strajki to podstępne odłamki szkła czekające na moje opony. Niestety, dziś jestem zmuszony kontynuować moją ciągłą litanię katastrof lokalnych albowiem...

W BORDEAUX SPADŁ ŚNIEG. Wszyscy naokoło więc się zastanawiali - kto jest bardziej zaskoczony: czy śnieg, że przyszło mu wylądować w tak dziwnej okolicy (w sumie po raz pierwszy od 5 lat...) i osiąść na winnicach, czy też samo miasto myśląc czy to aby nie kolejny podstępny żart tych głupich Francuzów. Jednak ja, pochodzący spod kręgu polarnego, wprawnym okiem starego wędrowca tundry, stwierdziłem: "K***, śnieg!". Tak, tak, nie ma co ukrywać na Bordeaux spadła kupa mokrego białego śniegu. Całe dwa centymetry. W związku z tym, oraz arktycznymi temperaturami (dochodzącymi do -3 st. C), miejskie przedsiębiorstwo transportu a) wyłączyło tramwaje b)zostawiło autobusy w garażach c) ogłosiło, że jak uda się opanować tę krytyczną sytuację, to wznowią kursowanie. W domyśle - jak śnieg się rozpuści... Co ku powszechnej radości stało się już w południe.
A ja na swoim turbovelo pomknąłem na egzamin nie przejmując się paraliżem komunikacji miejskiej. Tralalala...

Mój ogród i neż:



"W związku z arktycznymi temperaturami te drzwi są zamknięte. Proszę skorzystać z wejścia obok"




Ah, co to będzie za weekend. Zapowiadają bowiem śnieg + mrozy! Toż on zostanie dłużej niż do południa. Ah ah, nie mogę się doczekać. Może wojsko wyjedzie na ulice?


Odkryłem Mumford & Sons - wspaniała muzyka!

niedziela, 3 stycznia 2010

Zima

Jako, że niektóre wpisy zostały tylko w mojej głowie, nie doczekawszy się upublicznienia, oto kilka podniosłych wydarzeń z ostatniego miesiąca mojego życia we Francji:

- Zaszczycił nas po raz kolejny stary dobry kolega - strajk. Położenie mojego szpitala poza granicami miasta czyniło to wydarzenie jeszcze bardziej doniosłym. Tak samo jak śnieg. Tak samo jak upiorna pora odprawy - 8h00.
- Mimochodem przed Świętami naprawiłem rower (stymulowany strajkiem). Jeszcze tylko muszę kupić olej.
- Wygrywam z myszami.
- Przeżyłem katastroficzny atak zimy. Temperatura spadła poniżej zera a w Paryżu nawet zanotowano śnieg. Z tej to okazji mój bank na czas nieograniczony wyłączył wszystkie interesujące mnie opcje. W tym wybranie keszu.
- Lotniska również świętowały nadejście zimy a ja jednemu z nich nawet towarzyszyłem w tej wielkiej radości przez 13 godzin.

Tak oto odbyłem podróż w kierunku głębokiej frustracji, by koniec końców cieszyć się z powrotu na stare śmieci w Bdx.

Najbliżsi znajomi wyjeżdżają, ja mam sesję i słucham Emilii Torrini, Johnny'ego Casha i innych abstrakcyjnych piosenek o miłości.

Paryż-BDX

Każdy powrót do Francji jest jak nieliche uderzenie obuchem w potylice. Człowiek staje w tym Paryżu i jakby miał czas się zastanowić nad niesprawiedliwością dziejową, to by to zrobił i się zasmucił, lecz zamiast tego daje się pochłonąć przez nienasycone metro i płynie z ludzkim prądem. No bo jak inaczej określić tą masę ludzi jaka zalewa lotnisko CDG - największy aeroportowy moloch jaki widziałem - niezależne miasto z pewnością zatrudniające tysiące osób, albo to co się dzieje w jeszcze jednym integralnym układzie paryskim - w tym Paryżu podziemnym, do jakiego się trafia po podróży autobusowej. To jest inny świat schowany pod powierzchnią miasta, mrowisko, zewsząd można się dostać gdzie się tylko żywnie zamarzy... Pocztówki z Paryża pokazują standardowo Eiffla, Sekwanę, kilka pałacyków i może szklaną piramidę. A tymczasem dla mnie Paryż to europejskie Tokio - ogromna metropolia z magiczną infrastrukturą, której stolica nadwiślańska mieć chyba nigdy nie będzie. To jest ten obuch, który mnie uderza - w Paryżu czuję się jak w filmie science-fiction. Z tych mrocznych.

Szok cywilizacyjny, podtrzymywany jeszcze przez dworzec Montparnasse i cały rządek TGV czekających na pasażerów oraz przez samą podróż wzmiankowanym pociągiem, mija jak trafiam do Bdx. Tu jest normalnie - z dworca wpada się w czerwonolatarniową dzielnicę, idzie się ulicach od pół roku remontowanych, przejdzie się kilka razy na czerwonym świetle, potem trafiamy na rue de Begles (wcześniej opisałem wam jej chodniki) no i do mojego domku z ogrodem. Gdzie jest ciepło i normalnie.