niedziela, 3 stycznia 2010

Paryż-BDX

Każdy powrót do Francji jest jak nieliche uderzenie obuchem w potylice. Człowiek staje w tym Paryżu i jakby miał czas się zastanowić nad niesprawiedliwością dziejową, to by to zrobił i się zasmucił, lecz zamiast tego daje się pochłonąć przez nienasycone metro i płynie z ludzkim prądem. No bo jak inaczej określić tą masę ludzi jaka zalewa lotnisko CDG - największy aeroportowy moloch jaki widziałem - niezależne miasto z pewnością zatrudniające tysiące osób, albo to co się dzieje w jeszcze jednym integralnym układzie paryskim - w tym Paryżu podziemnym, do jakiego się trafia po podróży autobusowej. To jest inny świat schowany pod powierzchnią miasta, mrowisko, zewsząd można się dostać gdzie się tylko żywnie zamarzy... Pocztówki z Paryża pokazują standardowo Eiffla, Sekwanę, kilka pałacyków i może szklaną piramidę. A tymczasem dla mnie Paryż to europejskie Tokio - ogromna metropolia z magiczną infrastrukturą, której stolica nadwiślańska mieć chyba nigdy nie będzie. To jest ten obuch, który mnie uderza - w Paryżu czuję się jak w filmie science-fiction. Z tych mrocznych.

Szok cywilizacyjny, podtrzymywany jeszcze przez dworzec Montparnasse i cały rządek TGV czekających na pasażerów oraz przez samą podróż wzmiankowanym pociągiem, mija jak trafiam do Bdx. Tu jest normalnie - z dworca wpada się w czerwonolatarniową dzielnicę, idzie się ulicach od pół roku remontowanych, przejdzie się kilka razy na czerwonym świetle, potem trafiamy na rue de Begles (wcześniej opisałem wam jej chodniki) no i do mojego domku z ogrodem. Gdzie jest ciepło i normalnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz