Kolejne mysie ślady w kuchni przypomniały mi, że od dość dawna nie składałem raportów z mojego pobytu.
Tak, a i owszem, myszy wróciły wraz z nastaniem wiosny. Nic nie pomogły moje nowe, coraz to bardziej wymyślne pomysły na zmylenie przeciwnika. Jednym z pierwszych kroków w celu oszukania mysiego bractwa, były drobne zmiany estetyczne, m.in. założenie mikroogródka, co się rozumie przez zasianie bratków i innych kwiatków, a następnie ich eleganckie ustawienie w doniczkach (na miejscu pustych butelek). Pomyślałem sobie bowiem, że myszy zauważywszy, że właściciele się zmienili, a przecież z takimi co sieją kwiatki, to już na pewno żartów, koniec końców zaniechają swoich podchodów. W celu wzmocnienie tej domniemanej opinii pedanta i koguta domowego powiesiłem kawał gałęzi lauru w kuchni. Takie ładne, zielone listki, które potem wrzucę do gulaszu czy czego tam innego. Póki co nie wiem jednak czy liście laurowe mają jakiekolwiek właściwości myszoodstraszające, ale wszystko, niestety, wskazuje, że raczej nie. W akcie desperacji, i to jakiej, zacząłem nawet mówić bonjour moim sąsiadom! Starszej Pani co zawsze stoi w oknie i straszy przechodniów (w tym mnie, gdyż zazwyczaj uciekałem na drugą stronę ulicy ją spostrzegłszy), no i Bułgarowi po lewej, mimo, że dość dobitnie (sic!) i uporczywie się uskarżał na hałas u nas. Pewnie już zdołaliście odgadnąć moje pobudki - tak, tak, pomyślałem bowiem, że jeśli to oni zsyłają na mnie gryzonie, w formie kary za niepopełnione winy, to warto zakopać jednak topór wojenny. Nic nie pomogło, myszy harcują, więc dziś założę po raz kolejny le piège à souris, czyli myszołapkę. A chciałem z nimi po dobroci...
Ba, inni mają jednak lepiej. Julia z Afryki Południowej (tak, wyjechała w trakcie mojej małej przerwy w blogowaniu) donosi, że u niej w ogrodzie rządzą szczury afrykańskie. Widziałem zdjęcia i mimo że odniosłem dość pozytywne pierwsze wrażenie, to jednak coś czuję, iż wolę moje myszki. Takie małe i szare...
Ponadto, odbyłem ostatnio dwie ciekawe wycieczki frankoznawcze. Jako, że obżartuch ze mnie nie lada, to skupiłem się na kwestiach gastronomicznych. Poniżej przedstawiam dowód zarówno na multikulti po francusku, oraz na potworne ździerstwo jakie tu panuje na każdym kroku. Panie i Panowie oto przed Wami kebab z roquefortem!
A u nas to tradycyjne polskie danie kosztuje 7 złotych, a jak turek miły to jeszcze można dostać herbatkę!
Pozostając w tematach kulinarnych, to dzisiejszy obiad mi przypomniał, że już prawie nigdy mi się nie zdarza gotować 3 kartofli, pół małej szklanki ryżu lub garści makaronu. Tak to się właśnie radośnie porobiło u mnie, nad Atlantykiem.