sobota, 8 maja 2010

Każdy ma swoje multikulti

Wczoraj zjadłem niesamowicie barwną kolację. Zaczęło się od kopytek, naszego tradycyjnego dania przyrządzanego z prasłowiańskich kartofli. Nota bene, to niecna propaganda, iż słowo to pochodzi z niemieckiego Kartoffel a same warzywa z Ameryki! Ja wam mówię, sam Popiel karmił nimi myszy. Wracając do tematu, kopytka w sosie grzybowym podane zostały w akompaniamencie cydru prosto z Bretanii, a popijane nawarem z tymianku pochodzącego z najlepszych upraw na Reunionie. Aby zostać w nastrojach wyspiarskich do kolacji podśpiewywała nam pani Cesaria Evoria prosto z Wysp Zielonego Przylądka. Zaczęło się silnym akcentem polskim w postaci kopytek i takim też zakończyliśmy, czyli odtworzeniem jakże głośnego "Rewersu", który mnie jednak pozostawił, trochę zmieszanym i nie jestem pewny, że to najlepszy film polski od 20 lat. W każdym razie dobrze, że wreszcie mamy dobry obraz po którym człowiek nie chce pójść i się pociąć.

Obowiązkowa historyjka rowerowa.
W Bordeaux zaobserwowano rzadki gatunek plejozaura-rowerożercy.



Mimo, że już się czaił na mój uroczy rowerek, to się nie lękam, gdyż oficjalne meldunki mówią, że kieruje się w kierunku jakże bogatych łowisk belgijkich i w Bordeaux był tylko przejazdem.



W Polsce ludzie nie jeżdżą na rowerach, więc nie bójcie się, że zagości u Was.

2 komentarze:

  1. 1)Nie kartofle lecz ziemniaki Tomku! 2)"Rewers" wg. mnie to wielka lipa! (Żeby nie było, sam film oceniłbym jako średni ale w kontekście ambicji oskarowych i szumu jakiego wokół niego narobiono jest zdecydowanie słaby). 3) A swoją drogą cydru to ja bym się napił...

    OdpowiedzUsuń
  2. no ostatecznie mogę zaakceptować to jako obiecaną notkę o Belgii :P
    i widzę że nawiązujesz tytułem notki do innego poczytnego autora :P

    OdpowiedzUsuń