sobota, 28 listopada 2009

Koalicja polsko-niemiecka

Tak, wreszcie udało nam się wspólnymi siłami polsko-niemieckimi odeprzeć kolejną inwazję gryzoni. Ta oto pierwsza koalicja w dziejach relacji między naszymi wielkimi narodami zadała kłam wszystkim stereotypom i miejmy nadzieję położy kres wszystkim animozjom. Oto dwa orły rozpięły skrzydła by dokopać myszom! Ba! Zadziobać je!



Poza tym wczoraj naszym miastem wstrząsnęły dwa wydarzenia. Oto miało miejsce tradycyjne francuskie święto narodowe, czyli strajk transportu miejskiego. Tramwaje i autobusy albo nie jeździły, albo pojawiały się, mhm, powiedzmy sporadycznie. Jak widma. Co 30 minut? Na szczęście mam rower, więc żaden strajk mi niegroźny!

A wieczorem przez miasto przemaszerowała grupa Kurdów z pochodniami protestująca przeciwko faszystom - prawdopodobnie chodziło o Turków. Podczas tej parady zastanawiałem się co zrobi tych 4 policjantów osłaniających wspomnianą grupę Kurdów, gdyby zechcieli te wszystkie pochodnie, które nieśli, użyć w jakimś bardziej konkretnym celu, np. podpalić jakiś sklepik turecki.



a ja niedługo wracam do macierzy, gdyż strasznie tęsknie za moimi bliskimi. Przygotujcie się, niebawem przybywam!

wtorek, 17 listopada 2009

Sensacje XX wieku.

Dzielnie, pomimo pękniętej szprychy, zardzewiałego łańcucha i scentrowanych kół w liczbie dwóch nieodpuszczał i gonił zadziornego zawodnika na stromym podjeździe wiodącym ze szpitala w stronę centrum. Mimo, że jego sprzęt ustępował kolarzówce lidera jego słowiański duch dodawał mu sił, jak to zwykł czynić w podobnych kluczowych momentach. Po skończonym podjeździe, obydwaj zdyszani, nadal utrzymywali między sobą ten sam dystans i szacunek. Jednak, niestety gdy na ostrym starcie po zmianie świateł Francuzowi pękł łańcuch i złapał przysłowiowego zająca, złośliwy Polak zaśmiał się (w duchu) z pięknisiów-fircyków.

Tak, tak, nadal jeżdżę rowerem, i nadal codzienna podróż do szpital jest dla mnie czystą radością. Mimo, że liczba elementów działających wadliwie w mojej maszynie zaczyna rosnąć wykładnikowo, to nadal ponosimy obopólną radość z naszych podróży.

Tyle o moim rowerze. Wybaczcie, że długo się nie odzywałem. Nad Bordeaux zawisnęła jakaś ciemna chmura i wasz dzielny korespondent spędzał zastraszająco dużo czasu pod kołdrą. W międzyczasie jednak przeprowadził pewne niezmiernie ciekawe dochodzenie.

Lipiec 1940 roku. Hitler na spotkaniu z Admirałem Raederem podjął decyzję nadającą miastu Bordeaux strategiczną rolę z rozgrywce toczonej na Oceanie Atlantyckim. Jej zwieńczeniem w 1943 roku stała się kolejna w wielkich inwestycji Kriegsmarine, prowadzona pod czujnym okiem Admirała Dönitza. 42 000 m2 betonowej konstrukcji wzniesione w porcie w Bordeaux pozwało zacieśnić niemieckim wilczurom pierścień wokół Wysp Brytyjskich. Od teraz 15 łodzi podwodnych mogło spokojnie drzemać pod 7 metrami żelbetonu, nie niepokojąc się o brytyjskie naloty. Baza nazwana Betasom, wchodziła w skład wielu podobnych wzniesionych na terenie okupowanej przez nazistów Francji. I tak, jak jej podobne w La Rochele, St Nazaire, Brest, Lorient stoi do dziś dzień niewiedząc czemu niebędac zburzoną pod koniec wojny. Czyżby de Gaulle nie czuł się pewny? Czyżby Zachód wolał mieć kilka porządnych żelbetowych pieczar na wypadek nieokiełznania czerwonego apetytu w Jałcie? Nie wiemy tego jednak i prawdopodobnie nigdy nie będziemy wiedzieć.





czwartek, 5 listopada 2009

Czy ma pan czas?

Muszę wyrazić swój głeboki podziw co do sprawności pewnej międzynarodowej organizacji, która rozpiętością zasięgu swych wpływów pokrywa się zapewne z CIA, Mossadem, Watykanem i polskim MSZ. Już domyślacie się? Tak tak, mówię o Chrześcijańskim Zborze Świadków Jehowy, którzy pojawiają się gdziekolwiek tylko nie podróżuje.

Niemówiąc już nawet o ciągłych randez-vous na ulicach miasta powiatowego Otwocka, to wszystko się zaczęło jak leżałem na trawniku przed moim wspaniałym SPA w Ohrid (Macedonia), czytając sobie jakąś wielce interesującą lekturę, zapewne o Monte Cassino. Kiedy to z lewej flanki atak na mnie przypuściła pewna staruszka. "Zdrawo! Lubicie czytać?", "No tak jakby" odpowiedziałem jednocześnie obserwujący wysuwający się z jej koszyczka pęczek pisemek. Chyba nawet, wiedząc już o co chodzi, wziąłem jeden do ręki ale ostatecznie uratowało mnie słowo klucz - "Nie razbiram pa makedonski", kiedy to usłyszałem z ust owej uroczej macedońskiej misjonarki słowa przypominające nasze Bóg i miłość.

A w Bordeaux kolo wziął mnie z podstępu - kiedy wracałem zmęczony ze szpitala a jednocześnie miałem całkiem dobry humor i sobie myślałem o różnych przyjemnych sprawach. No i jak się jakiś facet do mnie uśmiechnął no to i ja do niego. Tak chyba jest dużo lepiej na świecie - jak wszyscy do siebie się uśmiechamy. Jednakże zaraz po tym jak ów pan spytał się mnie czy mam czas wolny, to już wiedziałem co się święci. I tylko dlatego, że rozmowa była na wysokim, kulturalnym poziomie, to pozwoliłem mu znaleźć rozdział po polsku - tym razem opcja - je ne parle pas tres bien en francais - nie zadziałała (Ha! mówiłem Wam, że nas MSZ im nie nie dorównuje) Potem uzgodniwszy, że jestem katolikiem, i to wierzącym, kulturalnie sobie podziękowaliśmy, neofita ustąpił i każdy poszedł w swoim kierunku.

Nie ważne gdzie jesteście - oni byli już tam wcześniej!