piątek, 12 marca 2010

Szalony Bask

Czas wracać do domu. Skończył mi się ostatni dżem z Polski. Sytuacja jest autentycznie krytyczna. Muszą urządzić jutro awaryjne wyjście do supermarketu i znaleźć porządny dżem, jak najbliżej zbliżony do maminego.


Ciekawe, nigdy się nie zastanawiałem nad frapującą sytuacją jaką stwarza tak kochana u naszych zachodnich sąsiadów tradycja dubbingu filmowego. A mianowicie, jak to komicznie koniec końców wyglądają filmy wojenne oglądane w tym języku. Za ścianą w tym właśnie momencie leci "The longest day" z J. Waynem i rozkazy wydawane podczas lądowania w Normandii do pakowania ołowiu w dzielnych aryjskich chłopców przez równie dzielnych Tommich lecą rzecz jasna w czystej niemczyźnie... No cóż, tak więc po raz dane mi było widzieć jak jakiś pułkownik z gwiaździstą flagą na swoim battledressie szprechał sobie w najlepsze między kamradami o tym jak tu wykończyć szkopów...

Mam ostatnio najazd tej nacji i gdzie się nie obejrzę, to wyskakuje jakiś Niemiec. I wybaczcie, po kilku miesiącach życia z Niemcami, jestem w stanie potwierdzić conajmniej połowę stereotypów na ich temat. W szczególności te dotyczące sławnego ichniego poczucia humoru (rubaszne HAHAHAHA wychodzące wprost z rozbudowanego "abdo kronenbourg", czyli lokalnej wersji mięśnia piwnego). Czasami myślę wręcz, że to on skrywa się pod nazwą Graal...

Jako, że jednym z moim ulubionych miejsc w Bordeaux jest jakiś czas temu opisana baza ubotów, to jakby było mało germanizmów, to niedawno znowu udałem się w to magiczne miejsce. Zamiast ubotów znalazłem za to Szalonego Baska(poznacie go po czerwonym berecie) i schowany geocache (a jego po koordynatach z GPS).






Jako, że miałem od pewnego czasu poważne problemy z dętkami, które pękały jedna po drugiej, to zrezygnowałem z własnoręcznego ich zmieniania i udałem się wreszcie do pana reparatora. No i ów pan w warsztacie, słono mnie licząc, założył nową dętkę, brakującą szprychę no i rzecz jasna scentrował koło, więc mogę się wreszcie przesiąść z mojego tymczasowego rowerku na jakim, jak to już z prowizorkami bywa, jeździłem przez dwa miesiące. Z przodu działała jednakże tylko najlżejsza przerzutka, rowerek był faktycznie mini, no i dawno ówże zapomniał o hamulcach, więc jazda z czasem robiła się coraz bardziej uciążliwa. Ale już-już, mam wyremontowanego mojego Gitana i jutro jadę szukać dalej keszów.

Albo będę spał. Co jest niewykluczone z racji soboty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz